poniedziałek, 11 stycznia 2016

Artezan/AleBrowar - Ale Cocones


Rzemieślnicze piwo z dodatkiem płatków kokosowych? Jak najbardziej! Załogi Artezana i AleBrowary zaczęły 2016 rok mocnym akcentem - Ale Cocones, czyli piwem w stylu Double IPA z dodatkiem wspomnianych płatków. Idealny motyw, który pomoże rozgonić szaroburą aurę i zrelaksować się wśród śniegu niczym na rajskiej plaży. Taką atmosferę czuli wszyscy, którzy w sobotni wieczór pojawili się w Multi Qlti przy ulicy Szewskiej w Krakowie, gdzie kooperacyjne piwo miało premierę. Oprócz załóg obu browarów, na miejsce przybyli też liczni blogerzy, a cały lokal dość szybko wypełnił się ludźmi, choć nie były to aż takie tłoki jak podczas premiery Kiss the Beast.  

Jeśli chodzi o samo piwo - jest zdradliwie pijalne. W najmniejszym stopniu nie daje nam odczuć alkoholowych posmaków, jednak po pewnym czasie bije porządnie w dekiel. W aromacie rządzą przede wszystkim cytrusy, żywica oraz przyjemny trawiasty akcent. Goryczka jest wyrazista, ale krótka i wyważona, późniejsze akcenty żywicy dobrze współgrają z pełnią i ciałem piwa. Kokos pojawia się pod sam koniec, przy wyraźnym ogrzaniu, a i to w większości na granicy sugestii. Nie mniej jak wspomniał Jacek Materski - to właśnie płatki kokosowe pozwoliły na zredukowanie alkoholowych akcentów. Według mnie przyjemne i mocno pijalne piwo, jednak kokosu przydało by się znacznie więcej. Póki co nowe piwo nie ma aż takich Cojones, jak było to zaplanowane, za to jest równie ciężkim zawodnikiem co Crazy Mike...







piątek, 8 stycznia 2016

Artezan - Samiec Alfa


To zadziwiające jak różne miejsca zmieniają swoje oblicze podczas każdej z pór roku. Zachęcony dużymi przymrozkami oraz całkiem przyzwoitą pogodą, postanowiłem wybrać się po raz kolejny nad pobliski Zalew Chechło, który tym razem ubrany był w śnieżną, zimową szatę. Dodatkowo cała powierzchnia zalewu zamarzła, dając okazję do uprawiania łyżwiarstwa oraz ekscytujących wycieczek do miejsc, które normalnie są oddzielone od brzegu wodą. 

Wpakowałem do torby aparat i butelkę Samca Alfa, która kolorystycznie bardzo pasowała do zimowej aury, jaka nas obecnie otacza. Wgramoliłem się w samochód, który po nocy spędzonej w garażu pełny był zimnego powietrza i czym prędzej pojechałem nad zalew. Nie ma się czego obawiać - nie piłem Samca będąc jednocześnie kierowcą - to jednak zbyt wielkie ryzyko. 


Gdy dotarłem nad zalew, panowała tam idealna głucha cisza, co jakiś czas przerywana szuraniem łyż o lodową taflę wody. Tak jak jesienią, tak i teraz mało kogo można było spotkać nad zalewem. Grupka łabędzi przytulona do siebie zimowała pośrodku lodowej powierzchni, wszystkie żaglówki na czas zimy pochowały się w hangarach, a roślinność otaczającą zalew pokrył lekki puch śniegu. Trzęsąc się z zimna przemierzałem kolejne miejsca, cały czas obserwując łyżwiarza - jedyną obecną tam osobę, który z miejsca stał się tamtego dnia symbolicznym Samcem Alfa. Bo kto inny przy -12 stopniach wyszedłby z domu żeby bez kurtki poszusować po jeziorze? Ten tworząc różne układy i pętle na zamarzniętej powierzchni jeziora co jakiś czas pojawiał się i znikał za ciemnymi pniami drzew.


Pomost, który jeszcze jesienią śmiało wbijał się w wody zalewu, teraz potulnie cumował przy brzegu oczekując cieplejszych dni. Rowerki wodne, pamiętające jeszcze lata swojej świetności, teraz lekko przyrdzewiałe leżały na brzegu kilkanaście metrów od pomostu. Panowała cisza i wśród tego wszystkiego tylko ten jeden łyżwiarz wprowadzał jakiekolwiek życie do atmosfery zimowego zalewu. W ciekawszych miejscach wyciągnąłem butelkę Samca Alfa i zrobiłem kilka zdjęć, cały czas chowając zmarznięte ręce w rękawiczki. Jednak w myślach już czułem smak i zapach tego znakomitego piwa, które pamiętałem jeszcze z Warszawskiego Festiwalu Piwa. Na sam koniec przeszedłem jeszcze po tafli lodu przy samym brzegu, by przyjrzeć się dokładniej zielonej łódce, zanurzonej częściowo w wodzie, po czym zwinąłem swoje zmarznięte ciało do samochodu i odjechałem, by w ciepłym miejscu oddać się degustacji tytułowego piwa.


Już przy otwieraniu w całym pomieszczeniu unosił się aromat czerwonych owoców oraz czekolady. Piwo przy przelewaniu było gęste i oleiste, tworząc delikatną ciemnobeżową pianę, która wkrótce znacząco się zredukowała. Akcenty dominujące w aromacie to przede wszystkim śliwki, wiśnie, a także dużo czekolady - całość wpierw przypominała czekolado pralinki pełne wiśni, by później najść mój nos aromatem kokosu. W smaku była to już czysta poezja - czekolada, kawa, czerwone owoce mieszające się ze smakiem Bounty - kokosu zanurzonego w czekoladzie. Każdy łyk rozgrzewał lekką alkoholową nutą, a wytrawny finisz zostawiał po sobie długi i przyjemny czekoladowy posmak. Piwo wyraźnie treściwe i oleiste, jednocześnie było świetnie pijalne i znakomicie rozgrzało mnie po niecałej godzinie spędzonej na mrozie. 

A w moich myślach cały czas pozostawał łyżwiarz tnący ostrzem swoich nart wzory na zamarzniętej tafli zalewu...